poniedziałek, 30 czerwca 2014

Buraczków czas!

Ależ nas tu dawno nie było!
Nie ma się co tłumaczyć. Nieobecność nie oznacza jednak wcale, że nie gotowaliśmy. Gotowaliśmy, gotowaliśmy! Na równi z pieczeniem, przyrządzaniem deserów, poszerzaniem wiedzy na temat zdrowego żywienia, odkrywaniem nowych smaków.
Tylko czas się skurczył, skubany!
Większość czasu pochłania nasza Latorośl, która już rok z haczykiem jest na tym świecie. I im dłużej jest, tym więcej uwagi potrzebuje :)
Sama radość z takiej Latorośli tylko doba nagle zaczyna mieć 22 godziny, później 20, 18, aż w końcu ledwo się budzimy, a tu już śniadanko, spacer, zabawy, obiadek, kolacyjka, kąpiel, książeczka i kimonko.
I kiedy tu prowadzić dwa blogi? :)
Ale jestem!
Z pysznym przepisem na świetną, lekką, ultra zdrową sałatkę w sam raz na teraz! Może ktoś nie ma planów na lekki posiłek? Proszę bardzo!

Źródło: http://www.braciabracik.pl/img/burak.jpg

 

Carpaccio z buraków ćwikłowych z gruszką, jabłkiem i miętowo cytrynową nutką

Na trzy porcje potrzebujemy:
  • 4 średniej wielkości młode buraki;
  • 1 gruszkę;
  • 1 jabłko;
  • 1 cytrynę;
  • garść świeżych liści mięty plus kilka wierzchołków łodyg do przyozdobienia;
  • 4 łyżki oliwy;
  • 1 ząbek czosnku;
  • garść orzechów laskowych lub włoskich;
  • sól;
  • pieprz ziołowy.
Buraki pieczemy lub gotujemy w skórkach. Po ugotowaniu chłodzimy i obieramy. Skórka z takich buraków schodzi bardzo łatwo, właściwie pod palcami. Buraki kroimy na plastry ok. 7 mm grubości.
Gruszkę i jabłko kroimy na ćwiartki, a każdą ćwiartkę na bardzo cieniutkie plasterki.
Liście mięty szatkujemy.
Cytrynę parzymy i ścieramy z niej skórkę. Z połowy cytryny wyciskamy sok i mieszamy go z oliwąsolą, ziołowym pieprzem, liśćmi mięty oraz rozgniecionym ząbkiem czosnku
Tak przygotowany sos, na czas przygotowania carpaccio, odstawiamy do lodówki.
Orzechy laskowe rozdrabniamy, pozostawiając jednak dość duże kawałki- aby było czuć, że coś gryziemy ;)
Na talerzu układamy kolejno- plasterek gruszki, plasterek jabłka, plasterek buraka, plasterek gruszki, plasterek jabłka, plasterek buraka... aż utworzymy kolorowy okrąg :) Carpaccio polewamy sosem, posypujemy orzechami oraz przyozdabiamy listkami mięty.
Wstawiamy do lodówki na jakieś pół godzinki, bo smaczniejsze jest naprawdę schłodzone!




Spróbujecie? WARTO!
Smacznego!



Co takie carpaccio prezentuje pod względem odżywczym?

Zacznijmy od buraków.
KWAS FOLIOWY! Dla przyszłych mamusiek, w ogóle dla ludu i jego układu nerwowego dobra sprawa!
Poza tym- spora ilość witaminy C w korzeniach buraka ćwikłowego, witaminy z grupy B, witamina PP, pierwiastki takie jak- wapń, magnez, mangan, potas, lit, stront, sód oraz metale rzadko spotykane: rubid i cez.
Przeciwutleniacz- betanina, jest szczególnie cenny dzięki działaniu przeciwrakowemu oraz chroniącemu skórę. Korzenie buraka ćwikłowego zawierają również białko oraz cukry.
Liście buraka ćwikłowego bogate są w żelazo, potas, magnez, wapń i sód.

Gruszka
Otóż gruszka... nie dość, że pyszna i komponuje się z burakiem jak pan z panią w sambie, szczyci się duża zawartością potasu.
A do tego w swoim miąższu kryje: fosfor, wapń, magnez, sód, miedź, żelazo, bor oraz jod.
Z witamin gruszka posiada witaminę A, B1, B2 (ryboflawinę), B6, C i PP, a z kwasów owocowych: jabłkowy i cytrynowy.
Gruszka jest również pełna pektyn wspomagających oczyszczanie naszego organizmu z trujących substancji oraz ograniczających wchłanianie złego cholesterolu.
Pomocna w trawieniu, zwalczaniu gorączki, leczeniu zatruć.

Jeśli chodzi o jabłka to tutaj królują witamina C i pektyny.
Kwasy jak w gruszce.
Ze skórki wysysamy najwięcej! Gotując z nich herbatkę, np. przygotowujemy dezynfekujący jamę ustną i gardło napój :)

O właściwościach orzechów rozpisywałam się już tutaj (siup)- zapraszam!

wtorek, 8 października 2013

Deserowa kawa na chłodno z rozgrzewającą nutką...


... czyli coś na miłe wczesne popołudnie na tarasie lub balkonie :)

Dziś jesień rozpieszcza moje zmysły! Zachwyca kolorami, rano maluje brzegi liści, które już opadły (na szczęście dopiero niektóre, reszta nadal dzielnie trzyma się drzew i żółknie, czerwienieje, brązowieje) na biało, po opadnięciu mgieł zamienia dzień w żółtopomarańczową przestrzeń pachnącą świeżością i zbliżającą się zimą. Sami popatrzcie:







No nie cudnie? :)
W taką pogodę warto znaleźć chwilkę dla siebie... i zasiąść z filiżanką (lub lampką) kawy, wyciszyć się, uspokoić i naładować baterie.

Mam dziś dla Was banalny sposób na kawę- nie na gorąco lecz na zimno, ale z rozgrzewającą nutką kardamonu. Smakowicie i inaczej niż na co dzień. Zapraszam na taras!


Potrzebujemy:
  • kawę parzoną (tyle, ile potrzebujecie dla siebie i ewentualnych gości);
  • kardamon- na jedną filiżankę lub lampkę (jak w moim przypadku) 4- 5 kapsułek;
  • cukier trzcinowy;
  • mleko;
  • kakao do posypania po wierzchu.
Kawę mielimy, jeśli mamy ziarna, kardamon rozłupujemy i dodajemy do sitka z kawą. Parzymy w Zygmuncie.  Kim jest Zygmunt? Tym oto ustrojstwem:


(źródło: http://talk.hyperreal.info/kawa-t11698-130.html)
 
Staramy się zrobić esencję, czyli nie przesadzamy z dodawaniem wody. 
Napar chłodzimy na tyle, żeby nie był gorący i przelewamy do naczynia od blendera, w którym nastąpi mieszanie z mocno schłodzonym mlekiem i dodatkiem cukru
Za pomocą blendera łączymy wszystkie składniki, powstaje pyszna kawowo kardamonowa pianka. Przelewamy ją do filiżanek lub lampek i posypujemy kakaem.
 
 
 


Miłego tarasingu :)

piątek, 4 października 2013

Prołziaki czyli lachowskie podpłomyki...


Jak się rzeczywiście piszę ich nazwę- nie wiem. To, co w tytule to fonetyczna nazwa pieczywka, o którym dziś chwilka :)
Dzięki wypadowi na Święto Rydza (siup) do Wysowej Zdroju w zeszłą niedzielę w mojej głowie pojawiły się nowe inspiracje. Nie tylko kulinarne, ale i świeże pomysły na dzieciowe rękodzieło, odzież, biżuterię z nutką artyzmu i takie tam ;)
Działam ogólnie ostatnio i bardzo mnie to cieszy :)

Dzięki tej wycieczce oraz temu, że kawałek mojej rodziny, w tym ja, to Lachy Sądeckie, a o lachowskiej kuchni jeszcze nie czytaliście w moim blogu, powstał projekt przedstawienia Wam skrawka kulinarnego świata jakim jest właśnie kuchnia Lachów Sądeckich. 
Te podpłomyki będą więc zaczątkiem, mam nadzieję, ciekawej podróży wgłąb grupy etnograficznej z okolic Kotliny Sądeckiej.
Ich historię i pewne fakty postaram się przybliżyć Wam, w telegraficznym skrócie, jak tylko odeśpię uroczystości wszelakie. 
Dziś, na prośbę jednej bywalczyni Szczecina, przepis na podpłomyki, wersja lachowska!



Składniki: 
  • mąka;
  • letnia woda;
  • sól;
  • soda oczyszczona.
 TYLE!!!  :)

Mąkę (ja użyłam ok. 200g) wysypujemy na stolnicę, dodajemy dużą szczyptę soli (czyli pewnie ok. pół łyżeczki na te 200g mąki), tak samą dużą szczyptę sody, a następnie dodajemy tyle wody, aby po wyrobieniu ciasto miało konsystencję ciasta na pierogi.
Z czynności najtrudniejszych to byłoby na tyle :)




Rozwałkowujemy ciasto na placek grubości ok 0.5 cm i albo smażymy na suchej patelni w całości, albo wykrawamy małe podpłomyczki i wrzucamy również na suchą patelnie.




Na maleńkim ogniu smażymy podpłomyki z obu stron uważając, żeby nie przypalić, ale na tyle długo, aby były w środku dosmażone.
Gotowe prołziaki są dość puchate i mają brązowe plamki na powierzchniach z obu stron.
Voilà!!!




Takie chlebki można serwować z różnymi dodatkami, np. sosem czosnkowym (PYCHA!!!), dziś jednak powstały jako dodatek do porannej kawy, w takim przypadku najlepiej smakują z domowej roboty dżemem :D






Próbujcie i dajcie znać jak Wam smakuje :)
Wielkie pole do popisu macie w miejscu Komentarze :)
Smacznego!

Uwaga! Moja matula dokopała się do całkiem oryginalnego przepisu, według którego prołziaki robiła moja śp. babcia, Laszka.
Zamiast wody babcia dodawała zsiadłe mleko i proporcje wyglądały mniej więcej tak:


  • pól kilo mąki;
  • szklanka zsiadłego mleka;
  • łyżeczka sody oczyszczonej;
  • pół łyżeczki soli.
Czynności te same i wygląd również nie odbiega od tego, co widzicie powyżej. Ale same w sobie pieczywko, dzięki zsiadłemu mleku, ładniej puchnie :) Próbujcie :)

środa, 7 sierpnia 2013

Dożywianie matki karmiącej, odcinek III...

Dziś obiad pełną gębą czyli

 

Tarta niby pizza


Prosta sprawa, szybka, smaczna, sycąca i... zdatna dla matki karmiącej ;) Użyte produkty, poza mąką, która pochodzi z gospodarstwa ekologicznego, tym razem przybyły z osiedlowego sklepiku, na eko- targ muszę się wybrać w jakiś weekend.




Do przygotowania ciasta owej tatry użyłam:
  • 200 g mąki pszennej pełnoziarnistej;
  • 50 g roztopionego masła; (ukroiłam zbyt duży kawałek i wyszło 55 g ;) )
  • 1 jajka;
  • 1 łyżeczki soli;
  • ok. 10 g drożdy;
  • 10 listków świeżej bazylii.

Mąkę przesiałam do miski, okruszki, które pozostały na sitku dorzuciłam do przesianej mąki.
Dodałam roztopione wcześniej masło, jajko i sól.
Drożdże rozpuściłam w 7 łyżkach ciepłej wody, bazylię posiekałam i również dodałam do całości.
Wyrobiłam ciasto- trwało to mniej więcej 15 minut, ponieważ robiłam to ręcznie- przy użyciu robota pójdzie szybciej.
Odstawiłam na bok i ... wyszłam z Czortem na spacer :)

Po  powrocie zabrałam się za przygotowanie nadzienia, do którego użyłam:
  • 1 czerwonej papryki;
  • 2 pomidorów średniej wielkości;
  • 1 cukinii  średniej wielkości,
  • 2 jajek;
  • 150 g śmietany 12 %
  • 120 g sera żółtego (akurat trafił się edamski);
  • soli i świeżo zmielonego pieprzu. 

Paprykę, pomidory i cukinię pokroiłam w plasterki.
Jajka zbełtałam blenderem, odłożyłam dwie łyżki do innego naczynia, a do reszty dodałam śmietany, soli, pieprzu i zbełtałam ponownie tworząc dość puchaty płyn.

Włączyłam piekarnik i nagrzałam do 170° C.

Ciasto zagniotłam ponownie, rozwałkowałam na placek troszkę większy niż średnica formy na tartę, wyłożyłam formę ciastem i wstawiłam do piekarnika na 3 minuty.
Wyjęłam i na podpieczone ciasto wyłożyłam warzywa, zalałam całość puszystym płynem z jajek i śmietany, brzegi tatry posmarowałam odłożonym, wcześniej zbełtanym jajkiem, posypałam posiekanym serem i wstawiłam do piekarnika na 15 minut. Po tym czasie tatrę wyjęłam, ułożyłam na wierzchu kilka plasterków pomidorów i cukinii i zapiekałam jeszcze 15 minut.

Pochłonęliśmy w kilka sekund... kurcze, ale to było dobre!

Już sam wierzch robi wrażenie...

A w środku...

Smacznego!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Dożywianie matki karmiącej, odcinek II...

... czyli korzystamy z oferty lata 2013 :)

Znów naszło nas na słodkie z tym, że teraz to typowo deserowo. Owoce w formie surowej, niesezonowe, nadal mamy w menu w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale jaki teraz wysyp pysznych czarnych, czerwonych, zielonych kuleczek? :) 
Porzeczki, bo o nich mowa, zakrólowały na naszym stole w dwóch wersjach.
W pierwszej zapożyczymy również przepis na moją wersje lajt serka mascrapone, o którym mowa tutaj (siup).

Najpierw jednak o doskonałości owocu jakim jest czarna porzeczka.
Porzeczki rosną na świecie od zawsze. Oczywista sprawa. Jednak dość niedawno, bo dopiero w XVI wieku, zaczęto doceniać ten owoc zarówno pod względem kulinarnym, jak i leczniczym.

Czarna porzeczka (poza tym, że wyśmienita!) jest bowiem źródłem:
  •  witamin z grupy B,
  • prowitaminy A,
  • biotyny i
  • kwasu foliowego oraz

wielu pierwiastków:
  • potasu,
  • żelaza,
  • wapnia,
  • magnezu.

Zawiera także mikroelementy rzadko spotykane, takie jak 
  • bor,
  • mangan czy 
  • jod.

Owoce czarnej porzeczki bogate są ponadto w cenne  
  • kwasy organiczne,  
  • olejki eteryczne, które pobudzają apetyt i wspomagają wydzielanie soków trawiennych, 
  • garbniki, które wykazują działanie przeciwzapalnie i ściągające na błony śluzowe żołądka i jelit, a także hamują rozwój drobnoustrojów przewodu pokarmowego, wspomagają więc leczenie nieżytów żołądka, biegunek i kolek,
  • pektyny.

Czarne kuleczki zawierają również przeciwnowotworowy karotenoid luteinę.

Połączenie witaminy C oraz P (czyli rutyny) to genialne naturalne zestawienie, ponieważ to właśnie rutyna wspomaga wchłanianie witaminy C, której tak dużo, bo średnio aż 200 mg% (od 50 do nawet 400 mg% w zależności od klimatu), jest w owocach czarnej porzeczki.
Rutyna występuję też w zdumiewających ilościach: średnio 500 mg%.
Czarna porzeczka dostarcza więc aż cztery razy więcej dobrze przyswajalnej witaminy C niż ustalona norma spożycia dla osoby dorosłej.

Co prawda latem nie jesteśmy przeważnie narażeni na choroby zakaźne, ale w okresach wzmożonej zachorowalności na owe schorzenia czarna porzeczka przyjdzie nam z pomocą wraz ze swoimi fitoncydami, które hamują rozwój bakterii, wirusów i grzybów.

Owoce oraz liście czarnej porzeczki oczyszczają organizm z toksyn, wspomagają leczenie wątroby i nerek- pobudzają przesączanie w kłębkach nerkowych i jednocześnie hamują wchłanianie zwrotne w cewkach. Są więc skuteczne podczas leczenia kamicy moczowej i nieżytów pęcherza moczowego.

Kwasy owocowe zawierają taninę o działaniu przeciwzapalnym, zaleca się więc spożywanie tych owoców w stanach zapalnych jamy ustnej, gardła, podczas anginy, chrypki czy kaszlu.

Ponadto wyciąg z liści czarnej porzeczki korzystnie wpływa na naczynia krwionośne, poprawia krążenie i czynność serca, obniża ciśnienie krwi przez co chroni mięsień sercowy i zmniejsza obrzęki.

Czarna porzeczka wspomoże również zwalczanie migreny, dny, otosklerozy czy chorób gośćcowych.
A teraz...


Tatra porzeczkowa 



Do zrobienia ciasta potrzebujemy:
  • 1 i 1/2 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej;
  • 1/2 szklanki mąki kukurydzianej;
  • 1 łyżka cukru (u mnie trzcinowy);
  • 1/2 łyżeczki soli;
  • 10- 12 g zimnego masła;
  • 7- 8 łyżek lodowatej wody;

Aby przygotować wierzch niezbędne będą:
  • czarne porzeczki, ok. 700 g;
  • serek mascrapone w wersji lajt (przepis jeszcze raz tutaj: siup);
  • 1 szklanka cukru (u mnie znów trzcinowy).

Zrób ciasto: wymieszaj w misce obie mąki z cukrem i solą.  
Masło pokrój na kawałeczki i dodaj do ciasta
Wyrób kruszonkę, skrop ją lodowatą wodą i zagnieć (najlepiej widelcem, aby nie było kontaktu z ciepłymi dłońmi). Trzeba to robić bardzo szybko, ponieważ zbyt długo wyrabiane ciasto stwardnieje i nie będzie kruche. 
Zawiń ciasto w folię i wstaw do lodówki na min. 1 godzinę, maksymalnie jednak na 12 godzin. 
Włącz piekarnik ustawiając 175° C, a w czasie jego nagrzewania 
przygotuj wierzch: porzeczki opłucz, następnie dokładnie przebież wybierając wszystkie ogonki i listeczki (żmudna robota!), 
przygotuj serek mascrapone w wersji lajt.
Po min. godzinie ciasto wyjmij z lodówki i wyłóż na formę do tarty rozprowadzając tak, aby wszędzie było jednakowej grubości. 
Podpiecz przez ok. 10 minut, następnie pokryj serkiem mascrapone w wersji lajt oraz porzeczkami. Całość posyp cukrem, wstaw z powrotem do piekarnika i piecz ok 10 minut.
I zjadaj ile wlezie!!!!!
Smacznego :)

Jeśli zostało Wam trochę porzeczek możecie przygotować coś, co z pewnością ucieszy Wasze podniebienia, dostarczy wszystkich wartościowych składników, dzięki niezmienionej formie, a już na pewno orzeźwi w wyjątkowy sposób.

 

Smoothie czarno- porzeczkowe




Co potrzeba? Na dwie porcje:
  • ok. 200g czarnych porzeczek;
  • 100 ml mleka;
  • kilka listków świeżej mięty + te do ozdobienia;
  • 4 duże kostki lodu;
  • i CUKIER, o którym zapomniałam wspomnieć ostatnio :D Ok. 5 łyżeczek trzcinowego.
Co robimy? Wrzucamy wszystkie składniki do pojemnika od blendera lub innego robota miksującego i miksujemy do uzyskania jednolitej czerwonej pianki z drobinkami porzeczek i mięty. Ot co. Jedyne co pozostaje to przelać smoothie do jakiejś ładnej lampki lub literatki i delektować się najpierw wyglądem, później smakiem i orzeźwieniem!

sobota, 13 lipca 2013

Dożywianie matki karmiącej, odcinek I...

... czyli:

Jabłka z twarożkiem na gorąco

Po zaskakująco rozciągniętej w czasie wizycie w szpitalu jestem z powrotem w domu. Z małym (2780 gramów) nadbagażem :)




Obecnie tenże Kolega Brokuła waży o kilogram więcej i ma o ponad połowę mniej włosów, tak dużo czasu zajęło mi bowiem zebranie się do napisania tego posta... Czy to przez to, jak mówi powszechna opinia publiczna, że dziecko odwraca świat do góry nogami? Cóż... moja kuchnia nadal ma sufit na geograficznej północy, a podłogę na południu więc chyba nie w tym rzecz. Tak naprawdę, serio, między nami, szczerze- zwyczajnie mi się nie chciało... Cóż będę ukrywać, wykłamywać się, wplątywać w to Syna... Ogarnęło mnie poporodowe niechciejstwo, odwróciły się troszkę priorytety i, każda matka mnie w tym miejscu zrozumie, wolałam poświęcać czas wolny na wpatrywanie się w zmieniającą się jak w kalejdoskopie twarz mojego pierworodnego Syna :)
I dziś, nie to, że już mi się to znudziło, O NIE, ale postanowiłam podzielić się wreszcie z Wami wiedzą, którą posiadłam, będąc jeszcze w szpitalu.
Wiedzą o diecie matki karmiącej. Może komuś się przyda?
Zasięgnęłam opinii pani magister pielęgniarstwa, która zrobiła doktorat właśnie z karmienia piersią. Spędziła trochę czasu w Niemczech, napisała kilka niemieckojęzycznych artykułów i może też dlatego jej ufam jeśli chodzi o sprawy żywieniowe dotyczące matek karmiących. Poza tym to, co usłyszałam, zgadza się z moim widzeniem tego tematu.
Czego się dowiedziałam?
(Zahaczamy o dietę wege więc będzie o bezmięsnych frykasach.)

Pokrótce:
  • jedz wszystko, co aktualnie pojawia się na polach, łąkach, straganach- SEZONOWO, wyszorowane i opłukane pod gorącą wodą;
    w pierwszym miesiącu
    ogranicz spożywanie surowych warzyw i owoców do zera;
  • wprowadzaj nowy produkt co 3 do 5 dni i patrz na reakcję dziecka- niektóre dzieci reagują na kapuchę z grzybami i frytki jak marzenie, inne po kawałeczku ogórka będą płakać i żalić się na kolkę czy zatwardzenia;
  • jeśli chodzi o strączki- można jeść w każdych ilościach jest jednak jeden warunek- muszą być gotowane i serwowane bez tłuszczu, strączki "potraktowane" tłuszczem wzdymają;
  •  nabiał spożywaj w rozsądnych ilościach i najlepiej przetworzony- jogurty naturalne, twarogi itd. Mleko krowie uczula i może powodować skazę białkową więc nie można z nim przeginać. Nie jedząc jednak mięsa MUSIMY dostarczyć swojemu organizmowi wapń, na który jest dużo większe zapotrzebowanie podczas karmienia piersią.

  • CZEGO NIE WOLNO?
    Truskawek i owoców o dużych pestkach- brzoskwiń, moreli, śliw- one uczulają więc je musimy sobie odpuścić. Z tych samych względów musimy też odstawić orzechy.
    Oczywiście na wszystko przyjdzie pora jak nasza Malizna troszkę podrośnie.
  • Z CZYM NALEŻY UWAŻAĆ?
    Z owocami, których okres wegetacji przypada na inna porę roku niż obecna, a jednak możemy znaleźć je na rynku, np. jabłka. Jako, że jeszcze nie ma nowych, są tylko z poprzedniej jesieni, niech nie zmyli Was ich wygląd- są naszprycowane "przetrwalnikami", oblepione azotanami i to SZKODZI naszemu Oseskowi, bo przechodzi do mleka. Wystarczy jednak takie jabłka (czy inne podobne owoce) poddać działaniu temperatury i azotany ulatują w siną dal- możemy spokojnie pałaszować :)
    Uważać trzeba również z warzywami kapustnymi- kalafior, brokuły, kapusta, ponieważ mają one działanie mocno wzdymające i potrawami ciężkostrawnymi- tłustymi, smażonymi.
    Zioła i przyprawy typu- rozmaryn, tymianek, cząber, czosnek mogą zmieniać smak mleka i Kruszyna może ogłosić strajk głodowy odmawiając spożywania naszego mleka.

    Do diety dołóżmy jeszcze pozytywne nastawienie na luz i w ten sposób gwarantujemy naszym Oseskom SZCZĘŚLIWE MLEKO :)
    Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. W razie czego proszę zapytywać :)

    Wykorzystując wyżej opisaną wiedzę rozpoczęłam eksperymentowanie z potrawami, którymi mogę delektować się bez obaw w "moim obecnym stanie" ;)
    Zacznę od potrawy na słodko, którą można serwować zarówno jako śniadanie, kolacje jak i deser.




    Potrzebujemy:
    • kilku dość twardych jabłek (np. reneta);
    • kostkę chudego twarogu (200 g);
    • cukier wanilinowy;
    • jogurt bałkański- 2 łyżki;
    • mleko- również 2 łyżki;
    • świeżo zmielony cynamon.

    Jabłka myjemy z użyciem detergentu (płyn do mycia naczyń) i dokładnie płuczemy pod gorącą wodą. Odkrawamy "przykrywki" i za pomocą łyżeczki do herbaty wydrążamy gniazda nasienne.
    Twaróg rozdrabniamy i wrzucamy do naczynia, w którym będziemy go miksować za pomocą blendera razem z cukrem wanilinowym, dwiema łyżkami jogurtu bałkańskiego i dwiema łyżkami mleka. W ten sposób powstaje nam moja wersja lajt serka mascrapone ;) Serkiem tym napełniamy wnętrza jabłek uprzednio obsypane cynamonem.
    Przykrywamy wierzchami i wstawiamy do nagrzanego do 170° C pieca na ok. 20 minut.
    Do serka można oczywiście dodać rodzynek, żurawiny czy innych bakalii, które lubicie, ja podałam wersję podstawową.


    A w środku...


    Smacznego :)

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozgrzewająca herbatka... w czerwcu

Rozgrzewająca, bo ostatnio światem targają na przemian: burze, piękna słoneczna pogoda, ulewne deszcze bez grzmotów (jak późną jesienią)... i burze, piękna słoneczna pogoda, ulewne deszcze bez grzmotów...
I tak na okrągło: 4 dni temu- słońce, pełnia lata- łapiemy opaleniznę, dzień później- 10 stopni, leje- obudzić się to wyczyn na skalę olimpiady, przedwczoraj- słoneczko, spacerki, wizyta na maślanym rynku, wczoraj- leje, śpimy, jedyna pociecha- obiad z Bratem i Bratową. Dziś? Od porannego spaceru z Czortem- słoneczko, cieplutko, nawet sweter wadził... Łatwo przewidzieć, co będzie jutro :) Działam prawie jak prognoza pogody, tylko tak jakby trochę wstecz ;)
Nie ma jeszcze południa, a na niebie już kłębią się i walczą o miejsce kolejne stratocumulusy. Będzie brzydko. Pewnie znów się oziębi...
 
Dlatego wychodzę temu procesowi naprzeciw- dosłownie i w przenośni. Lepiej być przygotowanym na niekorzystne warunki pogodowe!




Do przyrządzenia rozgrzewającej herbatki potrzebujemy:
(ilość składników uzależniona od wielkości czajniczka, w którym będziemy napój przyrządzać)
  • czarną herbatę w liściach;
  • laski cynamonu;
  • ziarna kardamonu;
  • ziarna pieprzu czarnego;
  • świeży korzeń imbiru;
  • wrzątek.


Ziarenka kardamonu rozłupujemy, by uwidocznić wnętrze. Imbir kroimy na plasterki. Do czajniczka wrzucamy wszystkie składniki, zalewamy wrzątkiem, czekamy aż herbatka się zaparzy  i podajemy :) 


Rozgrzewa i zdecydowanie poprawia humor w trudnych, pogodowych chwilach :)
Polecamy :)