wtorek, 8 października 2013

Deserowa kawa na chłodno z rozgrzewającą nutką...


... czyli coś na miłe wczesne popołudnie na tarasie lub balkonie :)

Dziś jesień rozpieszcza moje zmysły! Zachwyca kolorami, rano maluje brzegi liści, które już opadły (na szczęście dopiero niektóre, reszta nadal dzielnie trzyma się drzew i żółknie, czerwienieje, brązowieje) na biało, po opadnięciu mgieł zamienia dzień w żółtopomarańczową przestrzeń pachnącą świeżością i zbliżającą się zimą. Sami popatrzcie:







No nie cudnie? :)
W taką pogodę warto znaleźć chwilkę dla siebie... i zasiąść z filiżanką (lub lampką) kawy, wyciszyć się, uspokoić i naładować baterie.

Mam dziś dla Was banalny sposób na kawę- nie na gorąco lecz na zimno, ale z rozgrzewającą nutką kardamonu. Smakowicie i inaczej niż na co dzień. Zapraszam na taras!


Potrzebujemy:
  • kawę parzoną (tyle, ile potrzebujecie dla siebie i ewentualnych gości);
  • kardamon- na jedną filiżankę lub lampkę (jak w moim przypadku) 4- 5 kapsułek;
  • cukier trzcinowy;
  • mleko;
  • kakao do posypania po wierzchu.
Kawę mielimy, jeśli mamy ziarna, kardamon rozłupujemy i dodajemy do sitka z kawą. Parzymy w Zygmuncie.  Kim jest Zygmunt? Tym oto ustrojstwem:


(źródło: http://talk.hyperreal.info/kawa-t11698-130.html)
 
Staramy się zrobić esencję, czyli nie przesadzamy z dodawaniem wody. 
Napar chłodzimy na tyle, żeby nie był gorący i przelewamy do naczynia od blendera, w którym nastąpi mieszanie z mocno schłodzonym mlekiem i dodatkiem cukru
Za pomocą blendera łączymy wszystkie składniki, powstaje pyszna kawowo kardamonowa pianka. Przelewamy ją do filiżanek lub lampek i posypujemy kakaem.
 
 
 


Miłego tarasingu :)

piątek, 4 października 2013

Prołziaki czyli lachowskie podpłomyki...


Jak się rzeczywiście piszę ich nazwę- nie wiem. To, co w tytule to fonetyczna nazwa pieczywka, o którym dziś chwilka :)
Dzięki wypadowi na Święto Rydza (siup) do Wysowej Zdroju w zeszłą niedzielę w mojej głowie pojawiły się nowe inspiracje. Nie tylko kulinarne, ale i świeże pomysły na dzieciowe rękodzieło, odzież, biżuterię z nutką artyzmu i takie tam ;)
Działam ogólnie ostatnio i bardzo mnie to cieszy :)

Dzięki tej wycieczce oraz temu, że kawałek mojej rodziny, w tym ja, to Lachy Sądeckie, a o lachowskiej kuchni jeszcze nie czytaliście w moim blogu, powstał projekt przedstawienia Wam skrawka kulinarnego świata jakim jest właśnie kuchnia Lachów Sądeckich. 
Te podpłomyki będą więc zaczątkiem, mam nadzieję, ciekawej podróży wgłąb grupy etnograficznej z okolic Kotliny Sądeckiej.
Ich historię i pewne fakty postaram się przybliżyć Wam, w telegraficznym skrócie, jak tylko odeśpię uroczystości wszelakie. 
Dziś, na prośbę jednej bywalczyni Szczecina, przepis na podpłomyki, wersja lachowska!



Składniki: 
  • mąka;
  • letnia woda;
  • sól;
  • soda oczyszczona.
 TYLE!!!  :)

Mąkę (ja użyłam ok. 200g) wysypujemy na stolnicę, dodajemy dużą szczyptę soli (czyli pewnie ok. pół łyżeczki na te 200g mąki), tak samą dużą szczyptę sody, a następnie dodajemy tyle wody, aby po wyrobieniu ciasto miało konsystencję ciasta na pierogi.
Z czynności najtrudniejszych to byłoby na tyle :)




Rozwałkowujemy ciasto na placek grubości ok 0.5 cm i albo smażymy na suchej patelni w całości, albo wykrawamy małe podpłomyczki i wrzucamy również na suchą patelnie.




Na maleńkim ogniu smażymy podpłomyki z obu stron uważając, żeby nie przypalić, ale na tyle długo, aby były w środku dosmażone.
Gotowe prołziaki są dość puchate i mają brązowe plamki na powierzchniach z obu stron.
Voilà!!!




Takie chlebki można serwować z różnymi dodatkami, np. sosem czosnkowym (PYCHA!!!), dziś jednak powstały jako dodatek do porannej kawy, w takim przypadku najlepiej smakują z domowej roboty dżemem :D






Próbujcie i dajcie znać jak Wam smakuje :)
Wielkie pole do popisu macie w miejscu Komentarze :)
Smacznego!

Uwaga! Moja matula dokopała się do całkiem oryginalnego przepisu, według którego prołziaki robiła moja śp. babcia, Laszka.
Zamiast wody babcia dodawała zsiadłe mleko i proporcje wyglądały mniej więcej tak:


  • pól kilo mąki;
  • szklanka zsiadłego mleka;
  • łyżeczka sody oczyszczonej;
  • pół łyżeczki soli.
Czynności te same i wygląd również nie odbiega od tego, co widzicie powyżej. Ale same w sobie pieczywko, dzięki zsiadłemu mleku, ładniej puchnie :) Próbujcie :)

środa, 7 sierpnia 2013

Dożywianie matki karmiącej, odcinek III...

Dziś obiad pełną gębą czyli

 

Tarta niby pizza


Prosta sprawa, szybka, smaczna, sycąca i... zdatna dla matki karmiącej ;) Użyte produkty, poza mąką, która pochodzi z gospodarstwa ekologicznego, tym razem przybyły z osiedlowego sklepiku, na eko- targ muszę się wybrać w jakiś weekend.




Do przygotowania ciasta owej tatry użyłam:
  • 200 g mąki pszennej pełnoziarnistej;
  • 50 g roztopionego masła; (ukroiłam zbyt duży kawałek i wyszło 55 g ;) )
  • 1 jajka;
  • 1 łyżeczki soli;
  • ok. 10 g drożdy;
  • 10 listków świeżej bazylii.

Mąkę przesiałam do miski, okruszki, które pozostały na sitku dorzuciłam do przesianej mąki.
Dodałam roztopione wcześniej masło, jajko i sól.
Drożdże rozpuściłam w 7 łyżkach ciepłej wody, bazylię posiekałam i również dodałam do całości.
Wyrobiłam ciasto- trwało to mniej więcej 15 minut, ponieważ robiłam to ręcznie- przy użyciu robota pójdzie szybciej.
Odstawiłam na bok i ... wyszłam z Czortem na spacer :)

Po  powrocie zabrałam się za przygotowanie nadzienia, do którego użyłam:
  • 1 czerwonej papryki;
  • 2 pomidorów średniej wielkości;
  • 1 cukinii  średniej wielkości,
  • 2 jajek;
  • 150 g śmietany 12 %
  • 120 g sera żółtego (akurat trafił się edamski);
  • soli i świeżo zmielonego pieprzu. 

Paprykę, pomidory i cukinię pokroiłam w plasterki.
Jajka zbełtałam blenderem, odłożyłam dwie łyżki do innego naczynia, a do reszty dodałam śmietany, soli, pieprzu i zbełtałam ponownie tworząc dość puchaty płyn.

Włączyłam piekarnik i nagrzałam do 170° C.

Ciasto zagniotłam ponownie, rozwałkowałam na placek troszkę większy niż średnica formy na tartę, wyłożyłam formę ciastem i wstawiłam do piekarnika na 3 minuty.
Wyjęłam i na podpieczone ciasto wyłożyłam warzywa, zalałam całość puszystym płynem z jajek i śmietany, brzegi tatry posmarowałam odłożonym, wcześniej zbełtanym jajkiem, posypałam posiekanym serem i wstawiłam do piekarnika na 15 minut. Po tym czasie tatrę wyjęłam, ułożyłam na wierzchu kilka plasterków pomidorów i cukinii i zapiekałam jeszcze 15 minut.

Pochłonęliśmy w kilka sekund... kurcze, ale to było dobre!

Już sam wierzch robi wrażenie...

A w środku...

Smacznego!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Dożywianie matki karmiącej, odcinek II...

... czyli korzystamy z oferty lata 2013 :)

Znów naszło nas na słodkie z tym, że teraz to typowo deserowo. Owoce w formie surowej, niesezonowe, nadal mamy w menu w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale jaki teraz wysyp pysznych czarnych, czerwonych, zielonych kuleczek? :) 
Porzeczki, bo o nich mowa, zakrólowały na naszym stole w dwóch wersjach.
W pierwszej zapożyczymy również przepis na moją wersje lajt serka mascrapone, o którym mowa tutaj (siup).

Najpierw jednak o doskonałości owocu jakim jest czarna porzeczka.
Porzeczki rosną na świecie od zawsze. Oczywista sprawa. Jednak dość niedawno, bo dopiero w XVI wieku, zaczęto doceniać ten owoc zarówno pod względem kulinarnym, jak i leczniczym.

Czarna porzeczka (poza tym, że wyśmienita!) jest bowiem źródłem:
  •  witamin z grupy B,
  • prowitaminy A,
  • biotyny i
  • kwasu foliowego oraz

wielu pierwiastków:
  • potasu,
  • żelaza,
  • wapnia,
  • magnezu.

Zawiera także mikroelementy rzadko spotykane, takie jak 
  • bor,
  • mangan czy 
  • jod.

Owoce czarnej porzeczki bogate są ponadto w cenne  
  • kwasy organiczne,  
  • olejki eteryczne, które pobudzają apetyt i wspomagają wydzielanie soków trawiennych, 
  • garbniki, które wykazują działanie przeciwzapalnie i ściągające na błony śluzowe żołądka i jelit, a także hamują rozwój drobnoustrojów przewodu pokarmowego, wspomagają więc leczenie nieżytów żołądka, biegunek i kolek,
  • pektyny.

Czarne kuleczki zawierają również przeciwnowotworowy karotenoid luteinę.

Połączenie witaminy C oraz P (czyli rutyny) to genialne naturalne zestawienie, ponieważ to właśnie rutyna wspomaga wchłanianie witaminy C, której tak dużo, bo średnio aż 200 mg% (od 50 do nawet 400 mg% w zależności od klimatu), jest w owocach czarnej porzeczki.
Rutyna występuję też w zdumiewających ilościach: średnio 500 mg%.
Czarna porzeczka dostarcza więc aż cztery razy więcej dobrze przyswajalnej witaminy C niż ustalona norma spożycia dla osoby dorosłej.

Co prawda latem nie jesteśmy przeważnie narażeni na choroby zakaźne, ale w okresach wzmożonej zachorowalności na owe schorzenia czarna porzeczka przyjdzie nam z pomocą wraz ze swoimi fitoncydami, które hamują rozwój bakterii, wirusów i grzybów.

Owoce oraz liście czarnej porzeczki oczyszczają organizm z toksyn, wspomagają leczenie wątroby i nerek- pobudzają przesączanie w kłębkach nerkowych i jednocześnie hamują wchłanianie zwrotne w cewkach. Są więc skuteczne podczas leczenia kamicy moczowej i nieżytów pęcherza moczowego.

Kwasy owocowe zawierają taninę o działaniu przeciwzapalnym, zaleca się więc spożywanie tych owoców w stanach zapalnych jamy ustnej, gardła, podczas anginy, chrypki czy kaszlu.

Ponadto wyciąg z liści czarnej porzeczki korzystnie wpływa na naczynia krwionośne, poprawia krążenie i czynność serca, obniża ciśnienie krwi przez co chroni mięsień sercowy i zmniejsza obrzęki.

Czarna porzeczka wspomoże również zwalczanie migreny, dny, otosklerozy czy chorób gośćcowych.
A teraz...


Tatra porzeczkowa 



Do zrobienia ciasta potrzebujemy:
  • 1 i 1/2 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej;
  • 1/2 szklanki mąki kukurydzianej;
  • 1 łyżka cukru (u mnie trzcinowy);
  • 1/2 łyżeczki soli;
  • 10- 12 g zimnego masła;
  • 7- 8 łyżek lodowatej wody;

Aby przygotować wierzch niezbędne będą:
  • czarne porzeczki, ok. 700 g;
  • serek mascrapone w wersji lajt (przepis jeszcze raz tutaj: siup);
  • 1 szklanka cukru (u mnie znów trzcinowy).

Zrób ciasto: wymieszaj w misce obie mąki z cukrem i solą.  
Masło pokrój na kawałeczki i dodaj do ciasta
Wyrób kruszonkę, skrop ją lodowatą wodą i zagnieć (najlepiej widelcem, aby nie było kontaktu z ciepłymi dłońmi). Trzeba to robić bardzo szybko, ponieważ zbyt długo wyrabiane ciasto stwardnieje i nie będzie kruche. 
Zawiń ciasto w folię i wstaw do lodówki na min. 1 godzinę, maksymalnie jednak na 12 godzin. 
Włącz piekarnik ustawiając 175° C, a w czasie jego nagrzewania 
przygotuj wierzch: porzeczki opłucz, następnie dokładnie przebież wybierając wszystkie ogonki i listeczki (żmudna robota!), 
przygotuj serek mascrapone w wersji lajt.
Po min. godzinie ciasto wyjmij z lodówki i wyłóż na formę do tarty rozprowadzając tak, aby wszędzie było jednakowej grubości. 
Podpiecz przez ok. 10 minut, następnie pokryj serkiem mascrapone w wersji lajt oraz porzeczkami. Całość posyp cukrem, wstaw z powrotem do piekarnika i piecz ok 10 minut.
I zjadaj ile wlezie!!!!!
Smacznego :)

Jeśli zostało Wam trochę porzeczek możecie przygotować coś, co z pewnością ucieszy Wasze podniebienia, dostarczy wszystkich wartościowych składników, dzięki niezmienionej formie, a już na pewno orzeźwi w wyjątkowy sposób.

 

Smoothie czarno- porzeczkowe




Co potrzeba? Na dwie porcje:
  • ok. 200g czarnych porzeczek;
  • 100 ml mleka;
  • kilka listków świeżej mięty + te do ozdobienia;
  • 4 duże kostki lodu;
  • i CUKIER, o którym zapomniałam wspomnieć ostatnio :D Ok. 5 łyżeczek trzcinowego.
Co robimy? Wrzucamy wszystkie składniki do pojemnika od blendera lub innego robota miksującego i miksujemy do uzyskania jednolitej czerwonej pianki z drobinkami porzeczek i mięty. Ot co. Jedyne co pozostaje to przelać smoothie do jakiejś ładnej lampki lub literatki i delektować się najpierw wyglądem, później smakiem i orzeźwieniem!

sobota, 13 lipca 2013

Dożywianie matki karmiącej, odcinek I...

... czyli:

Jabłka z twarożkiem na gorąco

Po zaskakująco rozciągniętej w czasie wizycie w szpitalu jestem z powrotem w domu. Z małym (2780 gramów) nadbagażem :)




Obecnie tenże Kolega Brokuła waży o kilogram więcej i ma o ponad połowę mniej włosów, tak dużo czasu zajęło mi bowiem zebranie się do napisania tego posta... Czy to przez to, jak mówi powszechna opinia publiczna, że dziecko odwraca świat do góry nogami? Cóż... moja kuchnia nadal ma sufit na geograficznej północy, a podłogę na południu więc chyba nie w tym rzecz. Tak naprawdę, serio, między nami, szczerze- zwyczajnie mi się nie chciało... Cóż będę ukrywać, wykłamywać się, wplątywać w to Syna... Ogarnęło mnie poporodowe niechciejstwo, odwróciły się troszkę priorytety i, każda matka mnie w tym miejscu zrozumie, wolałam poświęcać czas wolny na wpatrywanie się w zmieniającą się jak w kalejdoskopie twarz mojego pierworodnego Syna :)
I dziś, nie to, że już mi się to znudziło, O NIE, ale postanowiłam podzielić się wreszcie z Wami wiedzą, którą posiadłam, będąc jeszcze w szpitalu.
Wiedzą o diecie matki karmiącej. Może komuś się przyda?
Zasięgnęłam opinii pani magister pielęgniarstwa, która zrobiła doktorat właśnie z karmienia piersią. Spędziła trochę czasu w Niemczech, napisała kilka niemieckojęzycznych artykułów i może też dlatego jej ufam jeśli chodzi o sprawy żywieniowe dotyczące matek karmiących. Poza tym to, co usłyszałam, zgadza się z moim widzeniem tego tematu.
Czego się dowiedziałam?
(Zahaczamy o dietę wege więc będzie o bezmięsnych frykasach.)

Pokrótce:
  • jedz wszystko, co aktualnie pojawia się na polach, łąkach, straganach- SEZONOWO, wyszorowane i opłukane pod gorącą wodą;
    w pierwszym miesiącu
    ogranicz spożywanie surowych warzyw i owoców do zera;
  • wprowadzaj nowy produkt co 3 do 5 dni i patrz na reakcję dziecka- niektóre dzieci reagują na kapuchę z grzybami i frytki jak marzenie, inne po kawałeczku ogórka będą płakać i żalić się na kolkę czy zatwardzenia;
  • jeśli chodzi o strączki- można jeść w każdych ilościach jest jednak jeden warunek- muszą być gotowane i serwowane bez tłuszczu, strączki "potraktowane" tłuszczem wzdymają;
  •  nabiał spożywaj w rozsądnych ilościach i najlepiej przetworzony- jogurty naturalne, twarogi itd. Mleko krowie uczula i może powodować skazę białkową więc nie można z nim przeginać. Nie jedząc jednak mięsa MUSIMY dostarczyć swojemu organizmowi wapń, na który jest dużo większe zapotrzebowanie podczas karmienia piersią.

  • CZEGO NIE WOLNO?
    Truskawek i owoców o dużych pestkach- brzoskwiń, moreli, śliw- one uczulają więc je musimy sobie odpuścić. Z tych samych względów musimy też odstawić orzechy.
    Oczywiście na wszystko przyjdzie pora jak nasza Malizna troszkę podrośnie.
  • Z CZYM NALEŻY UWAŻAĆ?
    Z owocami, których okres wegetacji przypada na inna porę roku niż obecna, a jednak możemy znaleźć je na rynku, np. jabłka. Jako, że jeszcze nie ma nowych, są tylko z poprzedniej jesieni, niech nie zmyli Was ich wygląd- są naszprycowane "przetrwalnikami", oblepione azotanami i to SZKODZI naszemu Oseskowi, bo przechodzi do mleka. Wystarczy jednak takie jabłka (czy inne podobne owoce) poddać działaniu temperatury i azotany ulatują w siną dal- możemy spokojnie pałaszować :)
    Uważać trzeba również z warzywami kapustnymi- kalafior, brokuły, kapusta, ponieważ mają one działanie mocno wzdymające i potrawami ciężkostrawnymi- tłustymi, smażonymi.
    Zioła i przyprawy typu- rozmaryn, tymianek, cząber, czosnek mogą zmieniać smak mleka i Kruszyna może ogłosić strajk głodowy odmawiając spożywania naszego mleka.

    Do diety dołóżmy jeszcze pozytywne nastawienie na luz i w ten sposób gwarantujemy naszym Oseskom SZCZĘŚLIWE MLEKO :)
    Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. W razie czego proszę zapytywać :)

    Wykorzystując wyżej opisaną wiedzę rozpoczęłam eksperymentowanie z potrawami, którymi mogę delektować się bez obaw w "moim obecnym stanie" ;)
    Zacznę od potrawy na słodko, którą można serwować zarówno jako śniadanie, kolacje jak i deser.




    Potrzebujemy:
    • kilku dość twardych jabłek (np. reneta);
    • kostkę chudego twarogu (200 g);
    • cukier wanilinowy;
    • jogurt bałkański- 2 łyżki;
    • mleko- również 2 łyżki;
    • świeżo zmielony cynamon.

    Jabłka myjemy z użyciem detergentu (płyn do mycia naczyń) i dokładnie płuczemy pod gorącą wodą. Odkrawamy "przykrywki" i za pomocą łyżeczki do herbaty wydrążamy gniazda nasienne.
    Twaróg rozdrabniamy i wrzucamy do naczynia, w którym będziemy go miksować za pomocą blendera razem z cukrem wanilinowym, dwiema łyżkami jogurtu bałkańskiego i dwiema łyżkami mleka. W ten sposób powstaje nam moja wersja lajt serka mascrapone ;) Serkiem tym napełniamy wnętrza jabłek uprzednio obsypane cynamonem.
    Przykrywamy wierzchami i wstawiamy do nagrzanego do 170° C pieca na ok. 20 minut.
    Do serka można oczywiście dodać rodzynek, żurawiny czy innych bakalii, które lubicie, ja podałam wersję podstawową.


    A w środku...


    Smacznego :)

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozgrzewająca herbatka... w czerwcu

Rozgrzewająca, bo ostatnio światem targają na przemian: burze, piękna słoneczna pogoda, ulewne deszcze bez grzmotów (jak późną jesienią)... i burze, piękna słoneczna pogoda, ulewne deszcze bez grzmotów...
I tak na okrągło: 4 dni temu- słońce, pełnia lata- łapiemy opaleniznę, dzień później- 10 stopni, leje- obudzić się to wyczyn na skalę olimpiady, przedwczoraj- słoneczko, spacerki, wizyta na maślanym rynku, wczoraj- leje, śpimy, jedyna pociecha- obiad z Bratem i Bratową. Dziś? Od porannego spaceru z Czortem- słoneczko, cieplutko, nawet sweter wadził... Łatwo przewidzieć, co będzie jutro :) Działam prawie jak prognoza pogody, tylko tak jakby trochę wstecz ;)
Nie ma jeszcze południa, a na niebie już kłębią się i walczą o miejsce kolejne stratocumulusy. Będzie brzydko. Pewnie znów się oziębi...
 
Dlatego wychodzę temu procesowi naprzeciw- dosłownie i w przenośni. Lepiej być przygotowanym na niekorzystne warunki pogodowe!




Do przyrządzenia rozgrzewającej herbatki potrzebujemy:
(ilość składników uzależniona od wielkości czajniczka, w którym będziemy napój przyrządzać)
  • czarną herbatę w liściach;
  • laski cynamonu;
  • ziarna kardamonu;
  • ziarna pieprzu czarnego;
  • świeży korzeń imbiru;
  • wrzątek.


Ziarenka kardamonu rozłupujemy, by uwidocznić wnętrze. Imbir kroimy na plasterki. Do czajniczka wrzucamy wszystkie składniki, zalewamy wrzątkiem, czekamy aż herbatka się zaparzy  i podajemy :) 


Rozgrzewa i zdecydowanie poprawia humor w trudnych, pogodowych chwilach :)
Polecamy :)

niedziela, 26 maja 2013

Młoda kapusta z pomidorami i koperkiem oraz rzecz o glutaminianie sodu

"Leeeeeeeeeeeeeje jak z cebra, taki sobie deszcz
Na porost pietruszki, która leczy pęcherz..."
Adam Ziemianin- Makatka- kto rano wstaje.


Leje, rzeczywiście, ale jest przyjemnie. Nie tak, jak ostatnimi dniami kiedy było bardzo jesiennie. Dziś deszcz jest typowo wiosenny- dodający otuchy, nasycający kolory. 
Pietruszka za to pojawi się jedynie w towarzystwie ryby, która również będzie tłem dla dzisiejszej gwiazdy czyli:

MŁODEJ KAPUSTY :)


(fot. http://www.kobieta.pl)

Chcę Wam przedstawić mój przepis na kapustę- zdrowy, pachnący ziołami i przyprawami i bez glutaminianu sodu, którego coraz skuteczniej unikamy w naszej kuchni z Jarkiem.

Jak wiadomo glutaminian sodu (E621) i jego odmiany to powszechnie (zbyt powszechnie) stosowany ulepszacz. Dodawany jest do gotowych sosów, zup, zupek w proszku, wszystkiego, co szybkie i do zalania wrzątkiem, albo podgrzania. Niestety jest też głównym składnikiem wszelkiego rodzaju mieszanek przyprawowych, po które tak chętnie sięgamy podczas gotowania. Jest tak atrakcyjny ponieważ to piąty smak- umami. Niestety nie jest obojętny dla naszego zdrowia.

W skrócie: związek ten, i wszystkie jego odmiany, silnie uzależniają. Ściślej mówiąc są narkotykami. Nie wywołują halucynacji, otępienia i powszechnie znanych stanów wywoływanych innymi narkotykami, powodują jednak zaburzenia odczuwania głodu zakłócając działanie rdzenia mózgowego. (Naukowo i dokładniej: wpływają na działanie układu limbicznego).  Skutkiem tego jest nadmierne odczuwanie głodu.
Dodatkowe skutki uboczne, często występujące po spożyciu w. w. związku, to: kołatanie serca, bóle żołądka, bóle głowy, nadmierne pocenie się (wiem, wiem- zastanawiacie się teraz czy Wam się to kiedykolwiek przytrafiło: zaobserwujcie po następnym spożyciu potrawy przyprawionej glutaminianem). Sód, którego E621 zawiera w nadmiarze, zatrzymuje wodę w organizmie, uszkadza nerki, powoduje nadciśnienie. Wystarczy, co?
Ogólnie E621 nie jest uznany za substancję szkodliwą i jest zalegalizowany w Unii Europejskiej. Wiele badań potwierdza jednak szkodliwe działanie tegoż związku więc jeśli można go uniknąć to czemu tego nie zrobić? Szczególnie, że umami odkryto również w pomidorach :)

Dlatego dziś przepis na młodą kapustkę bez dodatków chemicznych- sama natura :)



Potrzebne będą:
  • główka młodej kapusty;
  • jeden do dwóch świeżych pomidorów;
  • jedna cebula;
  • pęczek świeżego koperku;
  • łyżeczka kminu rzymskiego;
  • dwa ząbki czosnku;
  • sól- u mnie himalajska różowa;
  • pieprz;
  • oliwa z oliwek do podsmażenia.

Kapustę umyłam, oderwałam wierzchnie liście (tylko pierwszą warstwę tych najbardziej zniszczonych), poszatkowałam- ja lubię mieć co ugryźć więc nie ciachałam zbyt dokładnie ;)  
Cebulę obrałam i pocięłam na półksiężyce.  
Oliwę wlałam do garnka i wrzuciłam cebulę, którą zeszkliłam. 
Następnie dodałam kapustę i podlałam odrobiną wody. Posoliłam i poddusiłam jakieś 8 minut.  
Pomidory sparzyłam, obrałam, pocięłam na dość duże kawałki i dorzuciłam do kapusty. Dusiłam jeszcze 5 minut. 
Pod koniec duszenia dodałam kmin, poszatkowany czosnek, koperek i świeżo zmielony pieprz
Rada: po dodaniu przypraw nie gotujmy potrawy zbyt długo, jakąś minutę, aby nie straciły aromatu.



Polecam szczególnie z młodymi ziemniaczkami w mundurkach i rybką w świeżych ziołach prosto z parowaru!
Smacznegooo :)

czwartek, 23 maja 2013

Razowy biszkopt z rabarbarem i zarodkami pszennymi

"Dzisiaj" nie rozpieszcza nas pogodą... właściwie od wczoraj nie było słońca i pomimo końca maja świat jest jakiś taki ponury.
Do tego nasz potomek kręci się  i wierci w moich wnętrznościach, robi długości kraulem i delfinem, nie dając spokoju jelitom i innym narządom, więc wespół zespół z niskim ciśnieniem powoduje ogólne osłabienie. Dużo leżę i odpoczywam- teraz rozumiem co mieli na myśli znawcy ciąż wszelakich głosząc wszędzie wokół, że ostatnie tygodnie ciąży powinny upływać pod znakiem leniuchowania z nogami do góry.
Sęk w tym, że ja nie potrafię zbyt długo nic nie robić.
Ujarzmiając nadmiar energii wybrałam się dziś rano na randez vous po maślanym rynku- moim ulubionym, na wiosnę, miejscu w naszym miasteczku.
Różnorodność kolorów i zapachów, których tak brakowało przez zimę, krzątanina ludzi targujących się, wybierających najlepsze okazy wśród kuszących nowalijek, jajek, śmietan, serów, ziół, wszechobecny gwar i zgiełk targowiska... i ja, ze swoim wolnym, spokojnym kroczkiem wśród tego całego kulinarnego świata :) Uwielbiam to w maju! Nakupiłam więc wszystkiego młodego, co aktualnie jest w "zjadliwych" cenach.
W obiadowej misce pojawiła się botwinka- a to dzięki mojej Bratowej, która kilka dni temu, wraz ze swoim Mężem i Synkiem wprowadziła się nieopodal i wczoraj zaserwowała nam ową właśnie botwinkę. Tak nam zasmakowało, że dziś powtórka z rozrywki tylko w naszej kuchni.
Do obiadu Jarek włączył australijską wersję Master Chefa- Professional... ehh, te desery!
Jako, że zakupiłam na rynku także rabarbar, a w szafce mam wszelkie składniki na ciasto... właśnie kończy się piec moja wersja biszkoptu pełna witamin i minerałów :) Ale pachnie- mówię Wam!!!
W duecie ze zwykłą mąką pszenną pojawiła się mąka razowa i zarodki pszenne. Zaraz zobaczycie :)

Składniki, których użyłam:
  • 20 dag masła;
  • 16 dag cukru nierafinowanego;
  • 2 opakowania cukru wanilinowego- jedno do ciasta, drugie na wierzch;
  • szczypta soli- u mnie różowa himalajska, ale możecie użyć zwyczajnej, dostępnej w każdym sklepie;
  • 3 jajka;
  • pół szklanki mleka;
  • 10 dag mąki pszennej tortowej;
  • 10 dag mąki pszennej razowej;
  • 5 dag zarodków pszennych;
  • 4 dag mąki ziemniaczanej;
  • 1 kopiata łyżeczka proszku do pieczenia;
  • rabarbar- nie wiem ile dag- tyle, że pokryło całość ciasta :)
  • 4 centymetrowy kawałek korzenia imbiru.
Masło utarłam z cukrem, cukrem wanilinowym i solą na puszystą masę.
Ciągle ucierając dodawałam po jednym jajku, patrząc, by następne dodać dopiero, gdy poprzednie połączy się z całością.
Do powstałej masy przesiałam mąkę pszenną tortową z proszkiem do pieczenia i mąką ziemniaczaną, następnie dodałam mąkę pszenną razową i zarodki pszenne oraz mleko.
Całość wymieszałam i przełożyłam do natłuszczonej tortownicy o średnicy 22 cm.
Ciasto pokryłam rabarbarem pociętym na małe kawałeczki, startym korzeniem imbiru i posypałam drugą torebeczką cukru wanilinowego.
Piekłam 55 minut w temperaturze 170 °C.

A teraz efekty:


A we wnętrzu:




Życzymy smacznego!

niedziela, 28 kwietnia 2013

Polowanie!

Dziś zupełnie nie w tematyce kucharskiej, za to w tematyce dbania o zdrowie- zaczynamy od psychiki :)
Z dnia na dzień budzę się szczęśliwsza- i to nie z tego powodu, że jest ciepło. Ten akurat mankament odejścia zimy troszkę mnie dobija- i Jarek i ja i nasz pies nie znosimy ciepła, a mój organizm ma do tego jeszcze "walnięty" termostat i przegrzewa się przy 25 stopniach.
Za to słońce, którego tak brakowało przez ostatnie kilka miesięcy (i to była JEDYNA wada tej zimy ;) ) budzi nas co rano i dodaje kolorów każdemu dniu.

Z samego rana udaliśmy się z Czortem na POLOWANIE! Aparat Ryszard w łapki, Czort u boku i można polować!
Oto nasze trofea!













A tak wygląda ciężko pracujący pies na polowaniu:


Pozdrawiamy!

piątek, 26 kwietnia 2013

Eko muffinki z razowej mąki...

... czyli:

kwartet bananów, pomarańczy, gorzkiej czekolady i mąki pszennej razowej :)

 



Niedawno zepsuł nam się blender. A bez blendera, przy naszej kuchni, ciężko. Po pewnym czasie ratowania się innymi urządzeniami poszliśmy jednak do sklepu i stanęliśmy przed wyborem... a raczej WYBOREM. Dzisiejszy rynek oferuje nam taką gamę urządzeń, że kupno, po prostu, blendera nie jest wcale takim łatwym zadaniem.
Plan był prosty- kupić zwyczajny blender. Ale w sklepie okazało się, że może jednak taki z gamą różnych końcówek będzie lepszy, a może z dodatkowym pojemnikiem i nożami, trzepaczkami, tarkami itd. Osiołkowi w żłobie dano! 
Przez jakiś czas obstawałam przy swoim, że wystarczy najprostsze urządzenie, bo przecież robota kuchennego do wszystkiego już mamy, pojemników cała masa, tarek nie tarek... ale Jarek miał swoje, jak się później okazało dość mocne, argumenty i koniec końców namówił mnie na wersję z pojemniczkiem (0.5l) i trzepaczką.
Ależ ja byłam w błędzie upierając się przy zwykłej końcówce do miksowania! Pojemniczek, trzy razy mniejszy od tego z robota kuchennego, okazał się idealny do przygotowywania małych porcji, łatwy w myciu, kompaktowy.
Naszego nowego blendera, wraz z trzepaczką, użyłam do zrobienia deseru na piątkowe popołudnie :)
Wszystko przy użyciu JEDNEGO urządzenia! Dzięki Jarkowi :)

Powstały "wypieki nieidealne" czyli moje pokraczne muffinki :)


W jednym naczyniu zmieszałam:

  • 2 szklanki ekologicznej mąki pszennej razowej;
  • 0,5 łyżeczki soli (może być zwykła, u mnie pojawiła się sól różowa himalajska);
  • 3 łyżeczki proszku do pieczenia i
  • 3 łyżki cukru (nierafinowany).
W naczyniu dołączonym do blendera, za pomocą TRZEPACZKI :D, ubiłam
  • 2 jajka;
dodałam 
  • 1 szklankę mleka;
  • 2 łyżki roztopionej wcześniej margaryny;
  • pokrojone w kosteczkę dwa banany;
  • startą skórkę z 1 pomarańczy oraz
  • skruszoną BLENDEREM :) gorzką czekoladę (pół tabliczki).
Zawartość "mokrego" pojemnika zmieszałam w pojemniku z suchymi składnikami, a następnie ciasto rozłożyłam do 14 papierowych foremek na muffinki.
Piekłam 25 minut w 190 °C.



Kto nie chciałby spędzić piątkowego popołudnia z Ukochanym, na tarasie w kojącym wietrzyku z filiżanką kawy i ciachem?  No kto? :)





poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Powrót do formy po Wielkanocy= skandynawskie bułeczki fit


Minęło już kilka dni od Wielkanocy, ale pewnie niektórzy z Was wciąż czują przemęczoną wątrobę, albo natarczywie rzucają im się w oczy, powstałe podczas pałaszowania świątecznych smakołyków, dodatkowe fałdki- bo przecież ciężko powstrzymać się od tych kolorowych, pełnych wiosny jajek, serniczków, mazurków, majonezów, żurków, smażenin- szczególnie, że w tym roku to one były główna radością, a nie tak długo oczekiwana wiosna, która koniec końców nie zawitała wokół stołów.
Powiedzmy, że mogliśmy sobie w tym roku pozwolić na większą rozpustę przez te właśnie wiecznie zimowe smuteczki.

Nie ma jednak co płakać, szczególnie, gdy za oknem zaczyna się wreszcie zielenić i rozjaśniać (w naszym miasteczku dziś rano wyszło SŁOŃCE! SERIO!!!), a ponadto, gdy w zasięgu ręki mamy do dyspozycji przepis, który w mgnieniu oka i "na zdrowo" pozwoli nam pozbyć się niechcianych kalorii z obwodu bioder i tego fałszywego, przebrzydłego zdrajcy- złego cholesterolu z krwi.

Z pomocą przyjdą nam pyszne bułeczki, w których samo zdrowie- mikroelementy, białko, wapń, witaminy, błonnik, a mąki tam tyle, co w łyżeczce proszku do pieczenia :)
Przepis ten dostałam od mojej Cioci, często bywającej w Norwegii, od jakiegoś też czasu skutecznie i bezpowrotnie pozbywającej się zbędnych kilogramów. Bułeczki mają bowiem działanie oczyszczające organizm, odchudzające, a dodatkowo są super sycące :)



Potrzebujemy:
(przepis podstawowy do modyfikacji według upodobań)
  • 1 chudy twaróg (200 g);
  • 1 duży kefir (400 ml) lub tyle samo maślanki;
  • 200 g płatków owsianych;
  • 150 g otrębów owsianych;
  • 1 jajko;
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia;
  • 1 łyżeczka soli.
Ja dodatkowo dodałam:
  • sporą garść orzechów włoskich;
  • sporą garść orzechów laskowych;
  • sporą garść żurawiny.
Składniki mieszamy i powstałe ciasto wylewamy do foremek, wstawiamy do nagrzanego do 170 °C piekarnika i pieczemy na termoobiegu ok. 40 minut. To byłoby na tyle- gotowe :)


(Zerkajmy od czasu do czasu czy bułeczki nam się za bardzo nie przypiekają i regulujmy czas pieczenia).
Ciasto bułeczek po przecięciu będzie wilgotne i takie właśnie ma być.

Głównym składnikiem są wyroby owsiane: czyli źródło błonnika, białka i witamin- B1, PP czy kwasu foliowego.

W orzechach włoskich znajdziemy nie tylko witaminy- E, C , B3, B5, B6, ale również kwas lanolinowy, który pomaga w pracy komórek nerwowych, i pierwiastki takie jak:

- fosfor i wapń- w połączeniu usprawniają działanie mózgu poprzez przekazywanie impulsów nerwowych w synapsach, tworzą hydroksyapatyt, czyli cement kostny, są odpowiedzialny za kurczliwość mięśni (w tym mięśnia sercowego) Fosfor jest również odpowiedzialny za przyswajanie witamin B2 i B5. Wapń natomiast ma również działanie przeciwzapalne, przeciwalergiczne, przeciwobrzękowe.

- potas- ma swój udział w syntezie białek i (podobnie jak fosfor i wapń) w przekazywaniu impulsów w układzie nerwowo- mięśniowym. Ponadto potas reguluje ciśnienie osmotyczne, gospodarkę wodną organizmu poprzez swoje działanie antagonistycznie (odwrotne) w stosunku do sodu- zmniejsza on bowiem objętość płynów zewnątrzkomórkowych kosztem zwiększania uwodnienia koloidu wewnątrz komórki; jest również odpowiedzialny za równowagę kwasowo- zasadową w naszym organizmie czy też wydzielanie.

- żelazo- bierze udział w produkcji erytrocytów i leukocytów, jako składnik hemoglobiny i mioglobiny bierze udział w transporcie tlenu oraz przenoszeniu elektronów, pełni też olbrzymią rolę w syntezie neurotransmiterów z aminokwasów, odpowiada również za utrzymanie prawidłowego metabolizmu poprzez udział w reakcjach jodowania tyrozyny – jest składnikiem enzymów: peroksydazy i katalazy.

- magnez- jest odpowiedzialny za prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowo- mięśniowego, wspomagając działanie mięśnia sercowego i regulując jego pracę zapobiega arytmii i powstawaniu zakrzepów, odpowiada za przemianę węglowodanową i białkową, przyswajanie substancji mineralnych. Magnez wspomaga wzrost kości i szkliwa zębowego, ponadto działa przeciwzapalnie, przeciwbólowo, przeciwalergicznie, uspokajająco i antystresowo.

- cynk- działa zbawiennie na nasz układ odpornościowy, ma kluczowy wkład w podział komórek oraz pracę mnóstwa enzymów, produkcję insuliny przez trzustkę, mineralizację kości, gojenie się ran, wyrównywanie stężenia witaminy A i cholesterolu we krwi czy też... odczuwanie przez nas smaków i zapachów :)




Bułeczki polecam ze świeżym lekkim twarożkiem domowej roboty, ulubionymi kiełkami, szczypiorkiem, ale też na słodko- z marmoladą z jesiennych śliwek czy miodem.

Życzymy smacznego wiosennego powrotu do formy :)

czwartek, 4 kwietnia 2013

Jest tak...





Jest? No jest. Ciężko zaprzeczać. Czy też udawać, że może jest inaczej.
A chciałoby się tak:



Można narzekać. Można. Ale co to da? 
Już dość dawno nauczyłam się, że na stan atmosferyczny naszego otoczenia nie ma co psioczyć, bo... jak by to powiedzieć... nic to nie zmieni. Co poradzić? Bezlitosne prognozy również nie pomagają:


(www.meteo.pl)

No jest kiepsko. Narzekamy?  Psioczymy? Płaczemy?
A może???
A może to my stańmy tej pogodzie kością w gardle i na przekór wszystkiemu zróbmy sobie prawdziwie wiosenny i słoneczny klimat? 
Wbrew pozorom nie wymaga to ŻADNEGO wysiłku :)

Polećmy do najbliższego supermarketu (bo przecież targi wciąż tkwią w zimowym śnie) i zakupmy:

  • 5 pomarańczy;
  • 2 grapefriuty;
  • świeża melisę
i zróbmy sobie DOBRZE!

Wystarczy wycisnąć sok z tych owoców (ja użyłam maszynki do wyciskania soków z takich owoców jak pomarańcze, ale można po prostu wycisnąć ręcznie), utrzeć kilka listków melisy -> wymieszać, rozlać do szklaneczek, literatek tudzież lampek do wina, udekorować plasterkiem pomarańczy i kilkoma listkami melisy i delektować się witaminową bombą o wiosennych kolorach i zapachu.



Popieśćcie też podniebienia najbliższych :)





Da się? Da się :)